Dzisiejsza
recenzja będzie troszkę inna niż
poprzednie. Najpierw chciałabym przejść do plusów, a raczej jednego plusa,
którego z trudem udało mi się znaleźć w „Pierwszej księdze snów” autorstwa
Kerstin Gier. Pewnie znacie ta autorkę z
Trylogii czasu, lecz dla mnie to było pierwsze spotkanie z jej twórczością.
Raczej szybko zakończę przygodę z jej twórczością. Nie lubię źle wypowiadać się
o książkach. W każdej próbuje znaleźć coś ciekawego, oryginalnego. Jednak tu
jedynym plusem jest tylko piękna okładka, na tym kończą się pozytywy. Mam
wrażenie, że w moje ręce dostała się jakaś inna pozycja, iż ktoś podmienił
okładki. Po tej pozycji spodziewałam się czegoś super, a co dostałam? Książkę o
demonie, który ani razu się nie pojawia. Nie bałam się nawet przez chwilę,
wręcz przeciwnie. Przerzucałam kolejna strony bez najmniejszych emocji. Do
głowy przychodziły mi myśli „Weźcie ją zabijcie, może wtedy akcja się
rozkręci”. Jeszcze tak nigdy nie zawiodłam się na żadnej książce. Zaczynam się
bać, że staje się za stara na książki młodzieżowe, chce wierzyć, iż tam gdzieś
znajduje się młodzieżówka równie dobra, jak „Królowa Tearlingu” i „Inwazja na
Tearling”.