poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Nigdzie indziej nie poznasz człowieka lepiej ani nigdzie nie dowiesz się więcej o jego tajemnicach niż we śnie.

Dzisiejsza recenzja  będzie troszkę inna niż poprzednie. Najpierw chciałabym przejść do plusów, a raczej jednego plusa, którego z trudem udało mi się znaleźć w „Pierwszej księdze snów” autorstwa Kerstin Gier. Pewnie znacie ta autorkę z Trylogii czasu, lecz dla mnie to było pierwsze spotkanie z jej twórczością. Raczej szybko zakończę przygodę z jej twórczością. Nie lubię źle wypowiadać się o książkach. W każdej próbuje znaleźć coś ciekawego, oryginalnego. Jednak tu jedynym plusem jest tylko piękna okładka, na tym kończą się pozytywy. Mam wrażenie, że w moje ręce dostała się jakaś inna pozycja, iż ktoś podmienił okładki. Po tej pozycji spodziewałam się czegoś super, a co dostałam? Książkę o demonie, który ani razu się nie pojawia. Nie bałam się nawet przez chwilę, wręcz przeciwnie. Przerzucałam kolejna strony bez najmniejszych emocji. Do głowy przychodziły mi myśli „Weźcie ją zabijcie, może wtedy akcja się rozkręci”. Jeszcze tak nigdy nie zawiodłam się na żadnej książce. Zaczynam się bać, że staje się za stara na książki młodzieżowe, chce wierzyć, iż tam gdzieś znajduje się młodzieżówka równie dobra, jak „Królowa Tearlingu” i „Inwazja na Tearling”.